21.05.2015
Soja to złoty interes dla wybranych i wielki problem dla pozostałych.
Pojechaliśmy do Argentyny, żeby na własne oczy przekonać się, jak wyglądają sławne pola soi. Soi modyfikowanej genetycznie, która uprawiana jest na pasze dla zwierząt hodowanych na fermach przemysłowych w Europie i w Chinach.
Nie tak sobie wyobrażaliśmy krajobraz Argentyny. W głowie mieliśmy obrazy lasów deszczowych i górzyste tereny Patagonii, tymczasem jechaliśmy setki kilometrów przez monotonne pola uprawne pokryte tą drobną rośliną, która stała się przekleństwem tego kraju.
Na miejscu rozmawialiśmy z członkami jednego z rdzennych plemion Qom. Kiedyś były to rozległe tereny łowieckie, obfitujące we wszelkie naturalne zasoby niezbędne dla podtrzymania prymitywnego stylu życia. Teraz miejsce lasów zajęły pola uprawne. Ziemię, która tradycyjnie dostarczała jedzenia, przejęły wielkie firmy zajmujące się uprawą soi i hodowlą bydła. Pojawił się głód; w miejscu, w którym uprawia się roślinę nadającą się do spożycia przez ludzi. To zresztą częsty problem w krajach Globalnego Południa. Rdzenni mieszkańcy zmuszani są do opuszczenia ziemi, która była ich miejscem przez wieki, ponieważ nie posiadają prawa własności. Nie liczy się historia, liczy się papier.
Modyfikacja genetyczna soi sprawia, że jest ona odporna na działanie środków ochrony roślin (herbicydów i pestycydów). Środkami takimi opryskuje się pola uprawne, aby zniszczyć chwasty, te jednak stają się coraz bardziej odporne, co pociąga za sobą konieczność stosowania coraz większej ilości środków chemicznych.
W ciągu 20 lat ilość środków, którymi opryskuje się pola wzrosła 10-krotnie. Szacuje się, że co roku z tego powodu choruje 12 milionów Argentyńczyków, ponieważ opryski docierają do domów, szkół, parków, zasobów wodnych i miejsc pracy. W rejonach tych wzrasta częstotliwość występowania poważnych problemów związanych ze zdrowiem publicznym, w tym także liczba wad i zgonów okołoporodowych.
Dawniej bydło wypasane było na pastwiskach. Teraz hodowcy przenieśli je na rancza, na których zwierzęta są stłoczone po kilka tysięcy i intensywnie tuczone, a dawne pastwiska obsiali soją. Zwierzęta zamiast po trawie brodzą teraz we własnych odchodach i karmione są wysokoenergetyczną paszą zmieszaną z antybiotykami. Wszystko po to, żeby jak najszybciej można je było sprzedać do rzeźni.
To smutne, że świat zajada się wołowiną z Argentyny, uznając ją za wyjątkową...
Więcej na ten temat Philip Lymbery pisze w swojej książce "Farmagedon".