26.02.2016
Początek
Spokojne sobotnie popołudnie. Nic nie zapowiada nietypowej sytuacji, która ma się zaraz zdarzyć. Podczas spaceru z naszymi psami, w lasku na granicy Tychów, Wilkowyj i Podlesia, zobaczyłyśmy byczka. Na oko młode zwierzę. Około 1,20 m wzrostu, zakolczykowany. Niestety nie udało się podejść bliżej, gdyż panicznie bał się człowieka. Została przez nas powiadomiona Straż Miejska w Tychach. Panowie na początku wyrażali chęć pomocy, jednak z powodu tego, że zrobiło się ciemno, uznali, że akcję trzeba przełożyć na następny dzień. Zadeklarowali, że przyjadą z weterynarzem, aby pomógł w złapaniu byczka, i że zrobią rozeznanie w pobliskich gospodarstwach, czy komuś takie zwierzę nie uciekło. Sprawa została odłożona na niedzielę.
Dzień drugi
Z samego rana ponownie udałyśmy się do lasu, żeby znaleźć byczka i zadzwoniłyśmy pod wskazany numer, tak jak umówiłyśmy się z funkcjonariuszami dzień wcześniej. Niestety panowie z następnej zmiany nie byli już tacy chętni do pomocy, usłyszałyśmy, że skoro już tam jesteśmy to mamy wziąć byczka i go im przyprowadzić… Tłumaczyłyśmy, że byczek boi się ludzi, nie wiemy, co się mu stało, skąd on się tam wziął i ile przebywa w tym lesie i poprosiłyśmy o pomoc w bezpiecznym dla wszystkich złapaniu zwierzaka. Po godzinie przyjechali.
Zamiast lekarza weterynarii, który zgodnie z naszymi wcześniejszymi ustaleniami miał również pojawić się w lesie, przyjechał urzędnik w towarzystwie dwóch strażników miejskich. Całkowicie zagubiona cała trójka „fachowców”, nie słuchając naszych próśb o niepodchodzenie, tylko wezwanie lekarza weterynarii ze środkiem usypiającym, w celu przetransportowania zwierzaka w bezpiecznie miejsce, wystraszyła już i tak przerażone zwierzę. Odjechali - ponieważ byczek uciekł, to nic tu po nich.
Dzień trzeci
Straż Miejska uznała, że to nie jest ich teren działania i przekazała sprawę do Urzędu Miasta w Katowicach. Pani z wydziału ochrony środowiska zadeklarowała pomoc. Uznała, że konieczne jest znalezienie właściciela zwierzęcia. Udałyśmy się zatem znów do lasu w celu zlokalizowanie byczka. Po kilkugodzinnych poszukiwaniach udało się, jest Byczek. Próbowałyśmy podejść do niego w celu odczytania numeru, który znajduję się na kolczyku. Niestety udało się nam rozszyfrować jedynie kilka ostatnich cyfr, gdyż byk nie pozwalał do siebie blisko podejść, a przednia część kolczyka była zasłonięta. Ucieszone, że te kilka cyfr na pewno wystarczy, dzwonimy do Urzędu pochwalić się radosną nowiną i oczywiście szybkie sprowadzenie na ziemię. Do znalezienia właściciela potrzebny jest cały 14-cyfrowy numer, a my miałyśmy tylko 5 cyfr. Rozpoczęłyśmy więc poszukiwania właściciela na własną rękę.
Udało się znaleźć hodowlę byków w okolicy i zatelefonowałyśmy tam, aby sprawdzić, czy przypadkiem to nie ich byczek uciekł. Okazało się, że tak. Dlaczego właściciel nie zgłaszał sprawy do urzędu miasta? Nie wiadomo. Warto zaznaczyć, że dochodzenie w tej sprawie przeprowadzili zwykli obywatele, podczas gdy urzędnicy rozkładali ręce i jeden zrzucał sprawę na drugiego. Ilu urzędników może być zaangażowanych w sprawę jednego, małego byczka? Jak widać nigdy za wielu. Pani z urzędu została poinformowana o tym, że znalazł się właściciel i poprosiła o pomoc policję. Policja poinformowała właściciela o konieczności jak najszybszego złapania zwierzęcia. Co ciekawe, w toku śledztwa wyszło na jaw, że zwierzę przebywało w lesie już 1,5 miesiąca!
Potencjalny właściciel byka wpadł na pomysł zwabienia go „na krowę”. Niestety sam nie mógł osobiście przyjechać, wysłał zatem swoich pracowników.
Dzień czwarty
Godzina 17. Pracownicy przywieźli krowę na skraj lasu, przywiązali do przyczepy, którą ją przywieźli, i chcieli zostawić samą na noc. Została przez nas powiadomiona o tym fakcie policja, niestety policjant również uznał, że pomysł jest cudowny, bo przecież byczek do krówki przyjdzie. Po krótkiej rozmowie z władzą doszliśmy do konsensusu, że w sytuacji, kiedy będziemy czymś zaniepokojone, np. krowa ucieknie i zacznie biegać po lesie, zadzwonimy, a oni będą interweniować. Udałyśmy się do lasu w celu przemówienia do rozsądku pracownikom właściciela i nakłonienia ich, żeby jednak zabrali tę krowę do domu. Po raz kolejny, niestety, się nie udało. Na nic się zdały nasze prośby, żeby przywieźli krowę rano, że w dzień będzie można na nią patrzeć i nie dopuścić, żeby i ona uciekła do lasu lub stała się jej jakaś krzywda. Niestety pracownicy właściciela upierali się przy swoim. W związku z czym puściły nam nerwy i panowie zostali dosyć solidnie postraszeni mediami i nagłośnieniem sprawy w taki sposób, o jakim się im nawet nie śniło. To ich przekonało i krowa pojechała do domu.
Dzień piąty
Po byka mają przyjechać rano. Gdzie tu logika? Nie znajdziecie jej w tej historii. Czekamy jednak z niecierpliwością na rozwój. Warto nadmienić, że w sprawę zostały zaangażowane pobliskie fundacje, które zadeklarowały pomoc w znalezieniu byczkowi domu. Problemem jest jednak, że póki byk ma właściciela, to nic nie mogą zrobić. Kto jest właścicielem, można sprawdzić po numerze. Nie odczyta się numeru, dopóki nie podejdzie się do byka. Jak potencjalny właściciel zabierze byka, to już nic nie będzie można zrobić, ponieważ w tej hodowli przypuszczalnie jest mnóstwo takich byków i trudno będzie rozpoznać „naszego” bez znajomości numeru. W ten sposób koło się zamyka.
Przyjechali… Przyjechali pracownicy właściciela z trzema krowami-przynętami. Cudownie, po pewnym czasie byczek podchodzi do krów i nagle… jedna z krów, widząc byczka, postanawia się zerwać z łańcucha i popędzić do lasu razem z byczkiem. Ręce opadają, mówiłyśmy, ostrzegałyśmy, prosiłyśmy. Jedyne, co się nasuwa to „a nie mówiłam?!”. Całe szczęście krowa została złapana w stosunkowo krótkim czasie. A byczek? A byczek tak się przeraził całą sytuacją, że uciekł i nie mogłyśmy go zlokalizować.
Nie było go przez trzy kolejne dni, traciłyśmy nadzieję, chodząc codziennie po pięć godzin w deszczu i szukając „ naszego” byczka z lasu. Po całym zamieszaniu z krowami przystąpiłyśmy do negocjacji z właścicielem, który przyjechał z nami porozmawiać. Pierwsza rozmowa koło przyjemnej nawet nie stała, oczywiście dla właściciela byczka. Byłyśmy naładowane negatywnymi emocjami, zmęczeniem, frustracją i bezsilnością, a także brakiem pomocy i skazaniem na własne oczy, uszy, ręce i w dużej mierze nogi. Właściciel usłyszał od nas wiele nieprzyjemnych i bardzo głośnych zdań. On sam jednak postanowił z nami całkowicie i z dużym zaangażowaniem współpracować. Zgodził się na oddanie nam byczka za darmo, nie chciał pieniędzy, po prostu jest nasz, ale musimy mu pomóc go złapać. Przepełnione radością zorganizowałyśmy weterynarza i pana, który dysponuje strzelbą i środkami usypiającymi, a także wszystkimi pozwoleniami na jej użytkowanie.
Dzień siódmy
Idziemy lokalizować byczka. Byczek zniknął, nie ma świeżych odchodów, nie ma świeżych śladów jego kopytek. Kilka kolejnych dni poszukiwań na marne. Nie poddajemy się, dzielnie brodzimy po podmokłym lesie z workami jedzenia na plecach i szukamy. JEST! Jest nasz byczek. Stoi przemoczony, trzęsący się z zimna i patrzy na nas dużymi, zmęczonymi i przerażonymi, ale nadal czujnymi oczami. Nie ucieka. Zdziwione podchodzimy bliżej i bliżej. Co widzimy? Widzimy dziecko, przerażone zwierzęce dziecko, które nie ma już siły uciekać przed złem, którego doznał już zapewne wiele w swoich jakże krótkim byczkowym życiu. Dlaczego? Dlatego, że ten cielaczek duchem i odwagą sięga nieba. Ten dzieciak miał trafić do rzeźni w Niemczech i w czasie pierwszego przeładunku w Tychach uciekł. Uciekł bo chciał ŻYĆ! Przez 1,5 miesiąca chował się w lesie, starając się nie przeszkadzać nikomu, był niewidzialny, chciał ŻYĆ bez bólu i cierpienia. Mały byczek w wielkim lesie bez wody i jedzenia, w największych mrozach naszej tegorocznej zimy był motywowany do przetrwania jedynie silną wolą życia…
Prośba
Drodzy ludzie o wielkich sercach, czy możemy liczyć na Waszą pomoc w przywrócenie byczkowi wiary w ludzi?! Czy ktoś z Was zgodzi się wziąć naszego byczka z lasu pod swoje skrzydła, zapewniając mu bezpieczny dom bez bólu i cierpienia, bez głodu i pragnienia do końca jego dni? Czy możemy Was prosić o podarowanie mu kawałka Waszego nieba? Wiemy, że Wam też jest ciężko, że nie da się uratować wszystkich istot w potrzebie, my to wiemy, ale powiedzcie, jak mamy to wytłumaczyć jemu? Prosimy, prosimy, my, które go znalazłyśmy. Prosimy w jego imieniu.
Bardzo prosimy o niewymienianie fundacji i instytucji, do których możemy się zwrócić z prośbą o podarowanie naszemu byczkowi z lasu domu. Zapewniam, że zwracałyśmy się o pomoc wszędzie gdzie się tylko da, mamy bardzo mało czasu. Właściciel ma obowiązek zabrać byczka z lasu, jest naciskany przez władze, a my, pomimo tego, że wszystko jest już załatwione i właściciel naprawdę chce nam go oddać, mamy związane ręce! Brakuje nam dla niego jedynie i aż DOMU! Jeszcze raz błagamy, nie pozwólcie, żebyśmy zostały zmuszone oddać go tam, skąd uciekł. Przeciągamy jego pobyt w lesie już i tak za długo… ostateczny termin na jego złapanie jest w niedzielę, 28 lutego!
Telefon kontaktowy 883708101
Agnieszka Linnert